Wiatr – 90 kilometrów na godzinę a Mój mówi że idziemy biegać! WTF?! Szczerze – Jego pomysł nie za bardzo mi przypadł do gustu. Lubie jogging – bieganie sprawia że czuje się dobrze, daje mi energię na kilka dni, poprawia humor. Jednak przyznam szczerze że wolę biegi kiedy na dworze jest spokojnie i nie pada prosto w twarz ani nie wieje tak ze dachy z budynków zrywa… On mi ciągle powtarza że to „wyzwanie”, że to jak „bieg z przeszkodami”, że to „coś nowego”. No wiecie – ćwiczenie wytrzymałości etc. Tak nawiasem mówiąc już tydzień wcześniej On zafundował mi podobny bieg z przeszkodami. Teraz tylko do wyrywającego drzewa z korzeniami wiatru trzeba doliczyć padający non stop lodowaty deszcz. Zrobiliśmy 8 km… było „pięknie”.
Ta ostatnia niedziela…
Wracając do niedzieli… Jak zwykle przed południem byliśmy gotowi do 15 kilometrowego treningu, zaczęliśmy biec starą piątką a potem do skrzyżowania (+3km). Wiatr dawał o sobie znać już od samego początku. Pierwsze 1,5km to początek joggingu na dodatek z wiatrem a więc ciągle pełni sił i zmotywowani biegliśmy nasze zaplanowane 15km. Z wiatrem biegło się świetnie, jednak w mojej głowie powoli się gotowało. Skoro teraz jest dobrze – droga powrotna będzie okropnie trudna – 8km non stop pod wiatr!!! Na skrzyżowaniu – zwrot i jakby specjalnie na złość wiatr przybrał w siłę. Wydawało mi się że zamiast biec stoję w miejscu. Kilka razy zatrzymywałam się po drodze aż w koncu na 11,500 dałam sobie na luz i oznajmiłam Mojemu że dalej nie biegnę… Jego reakcji nie będę opisywać – wspomnę jedynie że jego mina to ta z typu „ale z ciebie mięczak”.
3 w skali 10
Niedawne choróbsko które na 3 tygodnie zmusiło mnie do rezygnacji z biegania, kickboxingu a nawet ćwiczeń w domu dały o sobie znać. Moja kondycja nie jest super, a do tego pod koniec miesiąca mamy półmaraton w Warszawie. Oszczędzam się więc i unikam niepotrzebnego wysiłku… tym bardziej że w sobotę mam zamiar rozpocząć treningi rowerowe – Belman za niecałe 3 miesiące.